Wybraliśmy się do Tbilisi w poszukiwaniu przygody. Mnie dodatkowo towarzyszyła myśl o oglądaniu balkonów – zawsze chciałem zobaczyć tbiliskie balkony – oraz o gruzińskim jedzeniu i winie. Wracałem zaskoczony, zafascynowany i z mocnym postanowieniem, że szybko przyjadę tu znowu.
Do Tbilisi, do Gruzji w ogóle, wybraliśmy się przedłużając majówkę do 10 dni. Tak więc trochę czasu potrzebowałem by przetrawić podróż. Uwielbiam kręcić się po miejscach cudownie niedoskonałych, i kiedy planowaliśmy wyjazd do Gruzji wiedziałem, że właśnie czegoś takiego mogę się po Niej spodziewać. Może właśnie dla tego zaskoczyła mnie jeszcze bardziej niż na to liczyłem. I co ciekawe, głównie dzięki Tbilisi.
Lądujemy w Tbilisi, przechodzimy odprawę. Dookoła podróżni inni niż na naszych lotniskach, ludzie z bliskiego i środkowego wschodu. Szukamy transportu do miasta, co nie jest trudne bo wszyscy polują na podróżnych. Generalnie w Gruzji wykorzystuje się każda okazję. Podchodzi do nas człowiek i pyta czego potrzebujemy. Jest nas piątka, więc szukamy dużego samochodu, który oprócz kierowcy pomieści nas i bagaże. Okazuje się, że każdy ma taki samochód.
Napotkany człowiek prowadzi nas do samochodu, którego właścicielem jednak nie jest. Pakujemy się do auta i kiedy jesteśmy już w środku, on rozlicza się z kierowcą.
Ruszamy i odrazu doznajemy lekkiego szoku. Tbilisi jest falujące. Ktoś namalował pasy na drodze ale wydaje się, że tylko po to by kierowcy wiedzieli jak jechać by tych pasów się nie trzymać. Wszystko faluje, każdy jedzie jak potrzebuje. Na dwóch pasach powstają trzy, cztery, pięć faktycznych pasów ruchu. Nikt nie używa kierunkowskazów za to wszyscy używają klaksonów. Jak zrozumiemy za jakiś czas, trąbienie jest sposobem komunikacji miedzy kierowcami. Nie ma nic wspólnego ze wściekaniem się na siebie. Tbiliski kierowca gdy tylko ruszy, natychmiast zaczyna pisać SMS-y. Kontakt wzrokowy z droga jest tylko okazjonalny. Podejrzewamy, że jednak nie zobaczymy Tbilisi. A z Kaukazu jest na prawdę bardzo blisko do nieba.
Szczęśliwie docieramy jednak do centrum. Za kilka dni będę już wiedział, że sygnalizacja świetlna, jeśli w ogóle jest, służy jedynie za sugestię dla prowadzącego. Prędkości z jakim poruszają się samochody, powodują, że ewentualne stłuczki są na prawdę drobne.
Architektoniczne ikony nowego Tblilisi
Gdybym od razu pokazał to, co na mnie robi największe wrażenie, pewnie nasz znajomy Tazo byłby obrażony, że nie chwalimy jego Tbilisi. Dlatego zacznijmy od ikon nowoczesnego Tbilisi. Jedną z nich niewątpliwe jest Most Pokoju (arch. Michelle de Lucchi) . Nowoczesny, ze szkła i metalu, w nocy oświetlony i zmieniający kolory.
Drugą ikoną jest budynek teatru autorstwa (arch. Massimiliano Fuksas).
Tbilisi i Gruzję w ogóle prezydent Micheil Saakaszwili chciał „za uszy” wyciągnąć do zachodniej przestrzeni cywilizacyjnej. Inwestowano w nowoczesną architekturę. Ówczesne władze chciały uczynić z Gruzji nowoczesny zachodni kraj. Trochę wbrew naturze Gruzinów. I to oczywiście nie do końca się udało. Gruzini powiedzieli stop! Nie mniej jednak znacznie ograniczono korupcję, bardzo poprawiło się bezpieczeństwo. W Gruzji można czuć się bezpiecznie. Nie mniej jednak znaczna cześć inwestycji pozostała nieskończona. Teatr stoi (chyba) pusty, z brudnymi szybami a trawy dookoła nikt nie kosi.
Te ikony nowoczesności wzbudzają sporo kontrowersji w całej Gruzji i chyba też u turystów. Nie będę poruszał tego tematu. Temat ten zakończę cytując młodą gruzińską architektkę Ekę Odzelashvili, z jej wywiadu o nowoczesnej architekturze Gruzji – Pojęcia „ładny” i „brzydki” nie istnieją.
Miasto dla turystów, czasami za cenę tradycji
Tbilisi tak czy owak trzeba zobaczyć i wydaje mi się, że teraz jest najlepszy na to czas. Warto znać rosyjski bo angielski przydaje się w stopniu raczej umiarkowanym. Na szczęście Gruzini, choć wszyscy posługują się rosyjskim, też nie mówią najlepiej. I to właśnie ułatwia komunikację.
Jednym z pierwszych wrażeń z pobyty w Tbilisi było zaskoczenie jak bardzo europejskie było to miasto na przełomie XIX i XX wieku. Niektóre ulice bardziej przywodzą na myśl europejskie miasta niż znaczna część polskich miast z tamtego okresu, które wydają się być zaściankowe.
Są także miejsca, które nie pozostawiają wątpliwości, że jesteśmy na pograniczu. Słynne tbiliskie łaźnie, z których wydobywa się piekielny odór siarki a ręczniki przypominają bardziej ścierkę do podłogi niż ręcznik. Mimo wszystko łaźnie te są nieocenione w usuwaniu skutków przedawkowania wina i czaczy, jak twierdzi Marcin Meler w napisanej do spółki z żoną Anną Dziewit-Meller książce „Gaumardżos. Opowieści z Gruzji”.
Tbilisi jest popularne jako miejsce wypoczynku, na razie głównie wśród Rosjan i Ukraińców. Ale przecież wszystko się zmienia i choć turyści z zachodu stanowią obecnie – według mojej oceny jakiś 1%, to przecież wszystko się zmienia.
Miasto dostosowując się do rozwoju turystyki nie unika błędów. Dość powszechnej jest wyburzanie starych kamienic, w których miejsce stawia się nowe. Takie trochę cukierkowe. I choć olbrzymia część kamienic nie nadaje się do remontu, to przecież w centrum jest bardzo wiele takich, które nadają się jeszcze do remontu. Niestety nie jest to częsta praktyka.
Balkony Tbilisi
Tbilisi jest rozchwiane, falujące ale wszystko jakoś działa. Nie inaczej jest z balkonami. Tkanka starego miasta jest mocno zdewastowana ale mieszkańcy radzą sobie jak mogą. Nierzadko widzi się balkony „myślące” tylko o tym żeby już wreszcie odpaść, zwalić się komuś na łeb. Zabezpiecz się je wówczas podpierając jej kawałkiem rury o chodnik. A kiedy to już się uda, przychodzi myśl żeby zabudować je pustakami i zyskać dodatkowy pokój. Bo czemu nie, a że wszystko się chwieje to i pokój może się chwiać.
Zdarzają się jednak perełki. Nie mogliśmy oprzeć się pokusie by wejść do środka. Wszystko napina się, trzeszczy, chwieje jęczy i napręża. Jest krzywe, nie pomalowane ale jest piękne. A w środku, o nieba!
I choć niektóre budynki z balkonami są odrestaurowane, to najlepsze wrażenie robią te oryginalne, stare, z dziesiątkami warstw łuszczącej się farby.