Pamiętacie parkingi leśne z budami skleconymi z byle czego, byle jak, byle szedł interes? Pełno „tego” było przy każdej drodze krajowej. Szczęśliwie odeszło do historii. Potem nastały czasy góralskich chat z grillem wewnątrz. Najwięcej było ich (i raczej nadal tam są) pomiędzy Piotrkowem a Warszawą. Zrobiły się z tego nizinne-góralskie kombinaty HoReCa (Hotel – Restauracja – Catering). Czyli w temacie grila wszystko już było. Czy aby na pewno?
Parę chwil temu wróciliśmy z krótkiego wypadu do naszej letnio-jesiennej kryjówki, niewielkiej ni to wioski ni miasteczka w chorwackim Kvarnerze. Faktem jest, że w ciągu ostatnich miesięcy, czy nawet roku, udało nam się nieco zarzucić wcześniej regularne pobyty na „naszej” wyspie. Może właśnie dlatego umknęło mojej uwadze coś, co być może będzie jakimś trendem. Albo i nie. W każdym razie uważam to za fajne i jako miłośnik wszelkich form lokalizmu podzielę się spostrzeżeniami.
Jak już wcześniej zaznaczyłem, nie chcę wyrokować czy to jakaś nowa tendencja, moda, czy jak to nazwać. Fakt, że na jednej wyspie w dwóch miejscowościach odległych od siebie o jakieś 7 kilometrów znaleźliśmy aż dwa takie miejsca. Nasuwa przypuszczenie, że może idzie coś nowego.
W obu przypadkach były to grill bary ulokowane na terenie lokalnego producenta rolnego (mała lokalna firma rolnicza). W obu przypadkach w menu znajdowały się produkty tam wytwarzane. W jednym przypadku oliwa – grill bar jest na terenie gaju oliwnego i młyna. Czyli jest to raczej ingrediencja aniżeli części menu. W drugim przypadku – na zdjęciach – grill na ternie winnicy. Tu sprawa prosta bo wino, przepyszne skąd inąd, jest w karcie w formie bezpośredniej oraz w przygotowywanych daniach.
Grill urządzony swojsko ale gustownie. Bez nadęcia, prosto, ale na wystający gwóźdź tyłka nie nadziejesz. W menu produkty lokalne. Wszystko co da się zorganizować w okolicy w ciągu jednego dnia. I właśnie ten jeden dzień jest tu bardzo istotny.
To co grille mają w ofercie można podzielić na dwie grupy. Pierwsza to przekąski i produkty wytwórcy u którego grill się znajduje. Dostępne dla każdego kto wejdzie, o dowolnej porze. Druga to karta dań jako możliwości. Tak możliwości, bo to co jest możesz zmówić wyłącznie z jednodniowym wyprzedzeniem. Dzięki temu oni wiedzą co przyrządzić i w jakiej ilości, a ty masz pewność, że będzie świeże. Proste? A jakże! I do tego fantastycznie smakuje w całym tym anturażu.
„Kuchnia” i obsługa kelnerska pracuje profesjonalnie. Zastawa nie jest tak istotna, bo wszystko trochę jak w domu. A do tego jest czysto i przyjemnie. Wybierasz się tu na obiad albo kolacje więc raczej nie zamówisz kiełbasy z grilla. Jest to raczej forma uczty w ogrodzie – którego nie masz, gdzieś w gospodarstwie – w którym nie mieszkasz. Ale też jesteś wśród ludzi, czyli jakby trochę wieś i trochę też restauracja.
Bardzo chciałbym by w przyszłym roku powstały takie miejsca w polskich sadach, przy gospodarstwach wiejskich. Bawiliśmy się tam doskonale i jestem przekonany, że równie smaczna byłaby zabawa w sadzie jabłkowym z cydrem i gęsią na stole na przykład.